Teksty autorskie i wywiady

Przed premierą „Halki” – rozmowa z dyr. Antonim Wicherkiem

Rozmawiał Bogusław Kaczyński

[tekst z programu spektaklu z 26 października 1975 – Warszawa, Teatr Wielki]

 

Jedną z czterech premier inaugurujących w 1965 roku działalność Teatru Wielkiego była Halka. Dziesięć lat minęło w mgnieniu oka i już Teatr obchodzi swój pierwszy jubileusz na Placu teatralnym. Kulminacją uroczystości z tym związanych będzie spektakl Halki, przygotowanej w nowej inscenizacji…

Halka utrzymywała się w naszym repertuarze przez dziesięć lat. Nadszedł więc już czas, aby zmienić jej kształt sceniczny. „Mody” się zmieniają. Raz Moniuszko jest modny, kiedy indziej mniej modny. Podobnie rzecz się miała i z Wagnerem. Dzisiaj, na szczęście, nadeszła moda z pewnością bardziej obiektywna i sprawiedliwa dla obu kompozytorów. Ostatnio spotykaliśmy się z różnymi eksperymentami w inscenizowaniu Halki, prezentowanymi na scenach poznania, łodzi, Wrocławia. Raz nawet zaproponowano publiczności spektakl rozpoczynający się od trzeciego aktu…

Tak. Przypadkowo oglądałem tę eksperymentalną inscenizację… Byłem przekonany, że spóźniłem się na przedstawienie przynajmniej o dwie godziny…

– Ja nie oburzam się na twórców owych eksperymentów. Być może były one interesujące, nawet potrzebne. My jednak nie chcemy powielać tych prób i staramy się możliwie najwierniej zbliżyć do muzyki i libretta, napisanych ręką Moniuszki na stronach partytury.

Czy nie sądzi Pan, że scena Teatru Wielkiego nie jest odpowiednim miejscem do eksperymentowania, przynajmniej w dziedzinie dzieł narodowych? Międzynarodowa publiczność oczekuje przecież od Teatru Wielkiego wzorowej prezentacji polskiej klasyki. Inaczej mówiąc, Teatr Wielki powinien spełniać taką rolę wobec dzieł Moniuszki, jaką w przypadku twórczości Wagnera pełni Bayreuth, Mozarta – Wiedeń i Salzburg, Straussa – Monachium, a Czajkowskiego i Musorgskiego – Moskwa…

– Podzielam Pana opinię, chociaż daleki jestem od sądu, że do eksperymentów upoważnione są wszystkie sceny z wyjątkiem Warszawy. Naszym celem jest ukazanie Halki, opery na wskroś romantycznej, w jej romantycznym kształcie. Ten typ inscenizacji, ostatnio na świecie niezwykle modny i popularny, był możliwy do zrealizowania w Teatrze Wielkim dzięki pozyskaniu do współpracy Marii Fołtyn i Andrzeja Majewskiego – twórców, którym ten gatunek teatru jest szczególnie bliski.

Należy więc sądzić, że nowa Halkaukazana zostanie w takiej postaci, w jakiej wyobraził ją sobie sto lat temu kompozytor?

– Nie, takich rzeczy nie należy już dzisiaj praktykować. To tak, jak z Weselem Wyspiańskiego, które w swoim czasie starano się przedstawić z zachowaniem najdrobniejszych prapremierowych szczegółów i tradycji. Niestety, nie przyniosło to oczekiwanego efektu artystycznego. Dzieła Wagnera także inscenizuje się dziś inaczej, niż wymarzył to sobie kiedyś Mistrz z Bayreuth. W warszawskiej inscenizacji Halki respektujemy wszystkie intencje kompozytora, ale staramy się przepuścić je przez filtr wyobraźni odbiorcy żyjącego w trzecim ćwierćwieczu XX stulecia. Nie oznacza to bynajmniej, że zrezygnowaliśmy z całego sztafażu romantycznej opery. Przeciwnie, chcemy wyjść naprzeciw tęsknotom melomanów i potrzebom międzynarodowej widowni, dla której spektakl polskiej narodowej opery, oglądanej być może jedyny raz w życiu, na zawsze kojarzyć się będzie z kolorytem i obyczajowością Polski.

Na początku rozmowy powiedział Pan, że naczelną ideą, która przyświecała realizatorom, było wierne oddanie intencji Moniuszki…

– Tak, i to zarówno w odniesieniu do tekstu, jak i do muzyki. Często zarzucano temu kompozytorowi mało wybredną instrumentację, monotonną harmonizację, zbyt czytelne wpływy opery włoskiej… Krytykując, zdawano się nie dostrzegać ogromnej inwencji melodycznej, specyficznej, lecz nie pozbawionej uroku instrumentacji, która hamowana była niewątpliwie poziomem, składem i możliwościami orkiestr w Wilnie i w Warszawie. Jestem przekonany, że gdyby Moniuszko tworzył z myślą o znakomitych już wówczas zespołach Wiednia czy Berlina, partytura jego wyglądałaby nieco inaczej. Ale nawet w tej instrumentacji (opr. Kazimierza Sikorskiego), przy wprowadzeniu ewentualnych drobnych retuszów, zawsze przez dyrygentów praktykowanych, dostrzec można całe bogactwo tej muzyki. Wprowadzanie poważniejszych zmian zniszczyłoby – moim zdaniem – charakter tej partytury, jej specyficzne brzmienie i nastrój. Wystarczy zróżnicować dynamikę wewnętrzną, a wówczas tu i tam odezwą się nie słyszane dotychczas kontrapunkty, nowe współbrzmienia, motywy… Wymaga to jednak żmudnej pracy zarówno od dyrygenta, jak i od orkiestry.

Czy, zdaniem Pana, Halka ma szanse wejścia na sceny światowe? Ostatnie sukcesy tej opery w Hawanie, Meksyku, w Tokio, zaczynają nas o tym powoli przekonywać…

– Już wiele dziesiątków lat temu utarło się powiedzenie, że muzyka Moniuszki, podobnie jak dzieła Mickiewicza czy Słowackiego, jest w pełni zrozumiała tylko dla Polaków. Nie trzeba wyjaśniać, jak błędne jest takie twierdzenie i jak utrudnia ono popularyzację muzyki Moniuszki na świecie. A przecież kompozytor ten zajmuje należną mu pozycję w dziejach kultury muzycznej, podobnie jak Glinka czy Smetana. Tylko że – dla przykładu – nasi czescy sąsiedzi nie mają żadnych „narodowych” kompleksów w programowaniu swojej twórczości, w wyniku czego Sprzedana narzeczona i Jenufa weszły na stałe do repertuaru największych teatrów, poczynając od Metropolitan Opera, a na la Scali kończąc. Trudno więc znaleźć przyczyny, dla których Halka miałaby pozostać dziełem nieznanym międzynarodowej publiczności. Jeżeli prześledzimy głosy krytyczne, napisane po premierach w XIX i XX stuleciu, natrafimy nie tylko na wysoką ocenę opery, ale także spotkamy się z częstym pytaniem: dlaczego dzieło napisane z tak wielką inwencją i talentem, z widocznym trudem toruje sobie drogę na sceny światowe? Nie chciałbym tutaj bazować wyłącznie na pełnych entuzjazmu ocenach Czajkowskiego, Dargomyżskiego czy Bülowa. O wartości Halki świadczą chyba najlepiej recenzje skądinąd niechętnych przecież naszej kulturze krytyków niemieckich, jakie ukazały się po premierach Halki w 1936 roku w Hamburgu i Berlinie. Jestem głęboko przekonany, że polska narodowa opera ma duże szanse wejścia na wielkie sceny. Podkreślam umyślnie wielkie sceny, bowiem tym, co może jej najbardziej zaszkodzić, jest ubóstwo inscenizacyjne.

Miejmy nadzieję, że nowa inscenizacja Halki włączona zostanie do planów wyjazdowych Teatru Wielkiego…

– Przyjmując propozycje występów zagranicznych, przede wszystkim myślimy o propagowaniu muzyki polskiej, i to zarówno klasycznej, jak i współczesnej. Bylibyśmy bardzo radzi, gdyby właśnie Halka stała się jedną z naszych „żelaznych” pozycji wyjazdowych.