Henryk Swolkień Sentymenty czy eksperymenty, „Kurier Polski” nr 229 z dn. 29 października 1975
„(…) Halka w stołecznym Teatrze Wielkim. Tu już reżyseria Marii Fołtyn zbliżała się do chwilami niebezpiecznej granicy eksperymentu. (…) Reżyser pozwolić sobie może na więcej śmiałości. Jeżeli więc reżyserka zmieniła zakończenie opery, odrzucając pełne ironicznego wydźwięku wezwanie Dziemby, by chwilę po utonięciu Halki „powitać radośnie” państwa młodych, można dyskutować czy to, co sprawdziło się w Hawanie, zagrało właściwie i w Moniuszkowskim Teatrze Wielkim.
Tak więc reżyserka, powtarzam, była tu w zgodzie i z muzyką i z tekstem. Takich miejsc było zresztą więcej. Co pewien czas coś nas zaskakiwało, ale wydaje mi się że tak właśnie być powinno przy każdej twórczej inscenizacji. W efekcie mamy nareszcie Halkę godną pierwszej narodowej operowej sceny.
Znając nie od dzisiaj panią Marię, obawiałem się trochę czy jej przysłowiowy temperament zbytnio jej nie poniesie. Nie zamierzam tu prawić komplementów, ale już jako śpiewaczka łączyła z talentem dużą inteligencję. Więc to mnie uspokajało.
Już szybkie tempo uwertury, szybsze niż zwykle, pozwalało przeczuwać, że i dyr. Antoni Wicherek zaakceptował, a może po prostu poddał się ożywionemu biegowi przemyślanej w każdym szczególe reżyserii.
Halka, jako całość, została w efekcie odstatyczniona, zdynamizowana, udramatyzowana. Nie potrafiłbym policzyć, ile setek metrów musiała przebiec po scenie pani Hanna Rumowska-Machnikowska podczas wykonywania jednej tylko arii Gdyby rannym słonkiem. (…) Jeżeli nawet nie wszystko od razu w całej inscenizacji się akceptowało, wszystko było zrozumiałe, libretto i partytura wyeksponowane do najdalej idącego szczegółu. Tak więc eksperymenty nie zaszkodziły całości. A jeśli ktoś wolałby Halkę siadającą grzecznie na ławeczce, bo tak – jak pamięta[m] – śpiewała jeszcze Salomea Kruszelnica, niech się wybierze na nową warszawską inscenizację opery Moniuszki po raz drugi i trzeci. Warto.”