Józef Kański Katarzyna Izmajłowa w Warszawie, "Trybuna Ludu" nr 251 z dn. 20 października 1976
„Rocznicę śmierci Dymitra Szostakowicza uczcił warszawski Teatr Wielki wystawiając jego słynną już dziś operę Katarzyna Izmajłowa. W ten sposób stołeczna publiczność zyskała rzadką niezmiernie, a cenną okazję zapoznania się "za jednym zamachem" z całą operową twórczością wielkiego radzieckiego kompozytora, jako że tuż przedtem znakomity Moskiewski Kameralny Teatr Muzyczny zaprezentował w Warszawie jego wcześniejszą operę Nos – na tle satyrycznego opowiadania Gogola.
W porównaniu z burzącym śmiało utarte kanony tego gatunku sztuki Nosem, jest Katarzyna Izmajłowa o wiele bardziej "operą". Nie brak tu szerokich, rozlewnych monologów, pozwalających śpiewakom zabłysnąć walorami swych głosów (chociażby wstępna aria Katarzyny), ani rozbudowanych scen zbiorowych z wyrazistymi elementami folkloru. Nie zmienia to wszakże faktu, że i to dzieło przez drastyczność swojego tematu, przez wyczuwalny w nim ton gryzącej satyry, a nade wszystko dzięki oryginalnej, tętniącej niezwykłą witalną siłą muzyce Szostakowicza, było na tle operowego życia lat trzydziestych zjawiskiem niezwykłym i nowatorskim. Być może też to właśnie nowatorstwo – obok zarzutów, iż kompozytor i jego librecistka świadomie pragnęli w sercach widzów obudzić sympatię dla zbrodniczej bądź co bądź tytułowej bohaterki – wpłynęło na fakt, iż partytura opery Szostakowicza na wiele lat spoczęła w zapomnieniu. Dziś jednak zastrzeżenia straciły rację bytu, a Katarzyna Izmajłowa odnosi sukcesy na wielu scenach świata.
Warszawska inscenizacja, gdzie do współpracy zaproszono wybitnych artystów radzieckich, w porównaniu z przedstawieniami oglądanymi na innych scenach posiada ogromne zalety, zwłaszcza, gdy idzie o pierwszą część spektaklu. Reżyser Lew Michajłow potrafił wespół z pomysłowym scenografem Walerym Lewentalem nadać jej bardzo żywe tempo, wykorzystując z powodzeniem bogate techniczne możliwości Teatru Wielkiego: nie tylko aktorzy dramatu, ale i ciekawie zaprojektowane dekoracje były w ciągłym ruchu, dając filmową niemal zmienność poszczególnych obrazów. Jest w tym przedstawieniu rosyjski koloryt, jest i liryzm, jest cięta satyra i – tak jak chciał kompozytor – swoista atmosfera ciepła otaczająca główną bohaterkę, która choćby za cenę najstraszniejszych czynów pragnie wyrwać się z małomiasteczkowego świata monotonii, szarzyzny i obłudy, by żyć prawdziwym życiem.
Jest w tym oczywiście zasługa i wykonawców głównych partii. Niełatwa do właściwego ujęcia postać Katarzyny znalazła doskonałą odtwórczynię w Hannie Rumowskiej, której też ta dramatyczna partia wspaniale leży w głosie. Bardzo dobrym Siergiejem był Roman Węgrzyn, a starym Izmajłowem – Włodzimierz Denysenko. Epizodyczną, lecz ważną postać popa świetnie grał Edward Pawlak.
Pełne uznanie należy się dyrygującemu operą Szostakowicza Antoniemu Wicherkowi, pod którego batutą doskonale spisywała się orkiestra i chóry.
Katarzyna Izmajłowa należy już dzisiaj do muzycznej klasyki XX wieku. Dobrze, że mogą teraz poznać ją także bywalcy warszawskiego teatru operowego.”