Lucjan Kydryński Dzień królowania, „Przekrój” nr 2198 z dn. 26 lipca 1987
„KOMPOZYTOR: Giuseppe Verdi (1813-1901), twórca 26 oper, z których co najmniej 12 już od stu lat należy do żelaznego repertuaru wszystkich teatrów operowych świata, Włoch urodzony w małej wiosce Le Roncole koło Busseto. O różnych etapach jego życia i kariery pisałem już w tym cyklu (Opery miesiąca nr 9, 14, 18 i 20), dziś zatem krótko o samych początkach jego kariery, o latach 1839-40, bezpośrednio poprzedzających powstanie Dnia królowania. Verdi był już w tym czasie po studiach w Mediolanie (prywatnych zresztą, do konserwatorium go bowiem nie przyjęto); powrócił do Busseto, objął tam stanowisko „maestro di musica”, czyli praktycznie biorąc kierował całym życiem muzycznym miasteczka, ożenił się ze swą młodzieńczą miłością, śliczną Margheritą Barezzi, i wydawało się, iż ustabilizowany zawodowo i szczęśliwy w domu prowadzonym przez Margheritę, otaczany przyjaźnią i szacunkiem lokalnych notabli, spokojnie dożyje w Busseto sędziwego wieku. Okazało się jednak, że Verdiego dość szybko znudził prowincjonalny tryb życia i rozczarował brak szerszych perspektyw dla jego twórczości. Skomponował operę (Oberto, hrabia San Bonifacio) i pełen nadziei na wystawienie jej w La Scali – wyruszył wraz z żoną i paromiesięcznym synkiem do Mediolanu. W Busseto pozostawił grób maleńkiej córeczki, zmarłej w cztery tygodnie po urodzinach młodszego braciszka...
Cały swój czas i wysiłek poświęcał teraz zabiegom o wstawienie Oberta do repertuaru La Scali; było to wprawdzie daleko trudniejsze niż sobie to przedtem wyobrażał – dzieło debiutanta zawsze stanowiło ryzyko, którego dyrektorzy starali się unikać – ostatecznie jednak Verdi znalazł sposób na osiągnięcie wymarzonego celu. Wiedząc, że impresaria La Scali, ówczesnego dyktatora życia operowego Mediolanu i Wiednia, Bartolomea Merelli, łączą intymne stosunki z primadonną Giuseppiną Strepponi, postanowił u niej szukać poparcia dla swego utworu. Wierzył – i słusznie – że jeśli Strepponi odnajdzie w jego operze partię odpowiednią dla siebie, jeśli uzna ją za interesującą, to Oberto zostanie przez Merellego wystawiony... Tak się też stało. Strepponi (która później została długoletnią towarzyszką życia, a wreszcie i żoną Verdiego) pochwaliła operę i poleciła ją Merellemu, aczkolwiek – wskutek przesunięcia terminu, premiery spowodowanego chorobą tenora – sama w niej już nie wystąpiła.
Oberto odniósł sukces, zagrano go czternaście razy (co wówczas oznaczało spore powodzenie) i Merelli zorientował się, że znalazł kompozytora, którym warto się zainteresować i w którego warto inwestować. Zamówił więc u niego kolejną operę – miał to być właśnie Dzień królowania. Tak się przy tym złożyło, że tę swoją jedyną – aż do czasu wieńczącego jego twórczość, pisanego pół wieku później Falstaffa – tę jedyną operę komiczną pisał Verdi w szczególnie dla niego bolesnym, dramatycznym okresie życia. W niespełna półtora roku po śmierci córeczki zmarł również jego synek, wkrótce po rozpoczęciu pracy nad operą zapadł Verdi na jedną z tych ciężkich i niebezpiecznych angin, jakie gnębiły go niemal przez całe życie, a parę tygodni później jego ukochana dwudziestosześcioletnia żona dostała ostrego zapalenia opon mózgowych i zmarła w czerwcu 1840. Verdi pozostał sam, pogrążony w rozpaczy i... w dramatycznych kłopotach finansowych, z którymi nie umiał sobie poradzić. W ponurym nastroju oczekiwał więc konfrontacji swej drugiej opery z mediolańską publicznością. Premiera Dnia królowania mogła mu przynieść pewne pocieszenie, lecz mogła też pognębić go ostatecznie...
HISTORIA UTWORU: Merelli zaproponował Verdiemu kilka librett, z których młody kompozytor wybrał Rzekomego Stanisława (Il finto Stanislao) – tekst Felice Romaniego, oparty na francuskiej komedii Piveuxa Duvala. Nie zastanawiał się nad tym – a powinien! – że libretto Romaniego było już wykorzystane przez czeskiego kompozytora, Adalberta Gyrowetza, i że opera Gyrowetza, skomponowana niespełna ćwierć wieku wcześniej (1818), poniosła w La Scali dotkliwą porażkę... Verdi zmienił jedynie tytuł na Dzień królowania (Un giorno di regno) i zabrał się do pisania muzyki... Dla nas ta wczesna opera wielkiego mistrza ma znaczenie szczególne, jest bowiem jedynym związkiem Verdiego z tematyką polską: libretto przywołuje jeden z autentycznych epizodów naszej historii, choć, oczywiście, przetwarza go w sposób całkowicie dowolny i komediowy. Epizod dotyczy Stanisława Leszczyńskiego – człowieka o niezwykle burzliwym, barwnym życiorysie, dwukrotnie zasiadającego na polskim tronie. Po raz pierwszy koronowano go w październiku 1705 – na życzenie szwedzkiego monarchy, Karola XII, wbrew woli narodu, pod osłoną szwedzkiej armii. Leszczyński, całkowicie podporządkowany Karolowi XII, utrzymywał się na tronie tak długo, jak długo chroniła go szwedzka potęga. Gdy po klęsce z Rosją pod Połtawą Szwedzi utracili swoje wpływy, do Polski powrócił zdetronizowany niegdyś przez Karola XII – August II Mocny, a Leszczyński rozpoczął żywot na obczyźnie: w Turcji, Szwecji, we Francji. Wydawało się, że w zapomnieniu pozostanie już do końca swego długiego życia (żył blisko 90 lat – najdłużej ze wszystkich polskich królów!), lecz jego los nieoczekiwanie znów się odmienił – dzięki zaskakującemu mariażowi jego dwudziestojednoletniej córki, Marii, z czternastoletnim królem Francji, Ludwikiem XV...
W roku 1733 zmarł August II i Francja – wbrew interesom Rosji, Austrii i Prus – zdecydowała się poprzeć kandydaturę Leszczyńskiego na króla Polski. Potajemnie, w przebraniu kupca, Leszczyński przekradł się z Francji przez Niemcy do Warszawy i ukryty w ambasadzie francuskiej – pojawił się dopiero na elekcji, na której zaskoczona i wzruszona szlachta obrała go ponownie królem... Niestety, tym razem królował niespełna przez miesiąc; w październiku 1733 wkroczyły do Polski wojska rosyjskie i zainscenizowały nową elekcję, osadzając na polskim tronie Augusta III Sasa. Leszczyński znów musiał uchodzić z kraju, ścigany listami gończymi.
Tematem libretta jest ów wspomniany wyżej „przerzut” Leszczyńskiego z Francji do Polski na elekcję i związany z tym kamuflaż. Premiera w La Scali (5 IX 1840) zakończyła się... największą klęską w całej karierze Verdiego! Były gwizdy, krzyki, opera z hukiem padła po tym jednym przedstawieniu, do drugiego już w La Scali nie doszło. „Publiczność potępiła utwór chorego, młodego człowieka, pogrążonego w nieszczęściu, któremu serce po prostu pękało z nadmiaru rozpaczy” – wspominał później rozżalony Verdi. „Z pewnością częścią winy obarczyć można było muzykę, lecz spora jej część obciąża wykonawców” – próbował usprawiedliwić porażkę, zresztą chyba nie bez racji, obsada bowiem była istotnie niefortunna. Tak czy inaczej, Verdi załamał się po tej klęsce całkowicie, postanowił porzucić komponowanie i wrócić do Busseto, na szczęście Merelli, niezłomnie wierząc w jego talent, zdołał nakłonić go do jeszcze jednej próby, tym razem podrzucając Verdiemu znacznie lepsze libretto: Nabucco. Sukces Nabucca pozwolił Verdiemu znów nabrać w siebie wiary, uratował go dla sceny operowej...
Dzień królowania nie wydany drukiem za życia Verdiego pozostawał w zapomnieniu przez ponad sto lat, obecnie jednak pojawia się od czasu do czasu na scenach (choć nadal jest jedną z najrzadziej wznawianych oper Verdiego), doczekał się też bardzo interesującego kompletnego nagrania – z Jose Carrerasem (Edward), Jessye Norman (Giulietta) i Fiorenzą Cossotto (Markiza).
TREŚĆ UTWORU: Rok 1733. Stanisław Leszczyński, korzystając z poparcia francuskiego króla, stara się przedostać z Francji do Polski. Aby zmylić Prusaków, zainscenizowano kamuflaż: Leszczyński incognito jedzie do Polski inną drogą, inną zaś – z rozgłosem i gromadą dworaków – podąża, udając polskiego pretendenta do tronu, francuski szlachcic Belfiore. „Rzekomy Stanisław” zatrzymuje się w drodze, w pałacyku barona Kelbara, gdzie trwają właśnie przygotowania do dwu wesel: córka barona, Giulietta, kochająca młodego oficera Edwarda de Sanval, ma z woli ojca poślubić podstarzałego wuja swego ukochanego, Gaspara della Rocca, zaś siostrzenica barona, markiza del Poggio, zakochana w... kawalerze Belfiore ma z woli barona poślubić starego hrabiego Ivrea. Belfiore wykorzystuje fakt, iż wszyscy biorą go za przyszłego króla Polski i swym królewskim autorytetem i królewskimi obietnicami, którymi hojnie szafuje, doprowadza do rezygnacji Gaspara ze ślubu z Giuliettą, umożliwiając jej związek z Edwardem. Natomiast niespodziewane dla niego spotkanie z ukochaną – i kochającą – Markizą, komplikuje mu sytuację obawa, iż Markiza rozpozna go i zdemaskuje. Na szczęście z dworu nadchodzi wiadomość, iż Stanisław Leszczyński dotarł już bezpiecznie do Warszawy; Belfiore może zakończyć królewską maskaradę i w ostatniej chwili odzyskać Markizę dla siebie.
INSCENIZACJA Frietzdietera Gerhardsa w Operze Wrocławskiej jest polską prapremierą dzieła Verdiego, co wydaje się paradoksalne, zważywszy polską tematykę utworu i datę jego powstania... Reżyser, gość z RFN, wspólnie z Antonim Wicherkiem, który tę prapremierę przygotował muzycznie, wystawiali już Dzień królowania przed rokiem w Oberhausen (RFN); we Wrocławiu pracowali zatem z pewnym bagażem doświadczeń i może też dzięki temu zrealizowali przedstawienie bardzo sprawne, płynne i wcale dowcipne. Doskonałym pomysłem okazał się pantomimiczny prolog i późniejsze pantomimiczne „łączniki” poszczególnych scen, ukazujące w świetnym, zabawnym skrócie ów „przerzut” prawdziwego Stanisława Leszczyńskiego, kontrapunktujący właściwą akcję, czyli przygody fałszywego Stanisława – kawalera Belfiore. W maksymalnie prostej, jednolitej scenografii o nieznacznie tylko zmieniających swój układ elementach i w niebrzydkich kostiumach Grażyny Fołtyn-Kasprzak, w niezłym przekładzie libretta pióra Joanny Kulmowej rozgrywają się pogodne intrygi miłosne, prowadzone tutaj przez zespół, który, niestety, nie zawsze mógł przydać operze Verdiego koniecznej lekkości, koniecznego wdzięku... Z obsady, którą oglądałem, najbardziej – pod względem zarówno wokalnym, jak i aktorskim – podobała mi się Danuta Paziukówna (Giulietta), pięknym brzmieniem głosu zwracała też uwagę Bożysława Kapica (Markiza). Edwarda śpiewał Antoni Szeremeta, Barona – Piotr Nowicki, kawalera Belfiore – Tadeusz Prochowski.
Antoni Wicherek, którego z przyjemnością znów dostrzegłem przy dyrygenckim pulpicie (od blisko 10 lat pracuje głównie za granicą), wydobył z partytury Verdiego tę lekkość, jakiej brakowało solistom, poprowadził operę w doskonałych tempach, przyczynił się bodaj najmocniej do tego, że otrzymaliśmy przedstawienie efektowne, pulsujące życiem, interesujące i chyba godne polskiej prapremiery.
Operze Wrocławskiej należą się za odkrycie Dnia królowania gorące słowa uznania; jeszcze jedno zadziwiające zaniedbanie zostało dzięki tej premierze odrobione...”