Michał Lenarciński Upiór w „Widmach”, „Wiadomości Dnia” nr 235 z dn. 4 grudnia 1996
„Odbudowany Teatr Narodowy zainaugurował swą działalność gościnnymi występami Starego Teatru z Krakowa. Jako drugi spektakl inauguracyjny zaprezentowano koncertowe wykonanie Litwinów Ponchiellego. Trzecią, podobnie jak Litwini, własną produkcją były Widma Moniuszki według II części Dziadów Mickiewicza.
To nieznane dzieło naszego narodowego twórcy operowego z pewnością nie należy do jego najwybitniejszych dokonań. Choć temat dla kompozytora wydaje się inspirujący, to w tym przypadku Moniuszko nadzwyczajną inwencją się nie popisał.
Z pozbawionej blasku partytury szef muzyczny przedstawienia Antoni Wicherek wydobył wszystkie najszlachetniejsze tony, co nie było wcale sprawą łatwą. Szczęśliwie doświadczona batuta tego znakomitego kapelmistrza „sprokurowała” rzecz spójną, chwilami nawet, w chórach, zachwycającą.
Ryszard Peryt, zdając sobie pewnie sprawę, że dobrego teatru jednym znakomitym Wicherkiem się nie „opędzi”, zaangażował do współpracy Andrzeja Seweryna (w pierwszej) i Krzysztofa Kolbergera (w drugiej premierze). Spektakl zatem otwiera aktor dramatyczny, wygłaszając objaśnienia obrzędu spisane przez Mickiewicza. Dalej mamy widowisko przygnębiające z dobrą kreacją wokalną Marty Boberskiej (Zosia), świetną wokalną i aktorską Roberta Dymowskiego (Zły Pan) i... pojawiającego się w finale Krzysztofa Kolbergera (Widmo), który wygłasza monolog Upiora, choć w oryginale przecież tylko „położył rękę na serce, lecz nic nie mówi Pasterce”.
I gdyby Kolberger nie przemówił, mielibyśmy zgodność z wieszczem, co pozwoliłoby zachować w pamięci całe przedstawienie. Niestety (albo „stety”) Kolberger przemawia. I swój monolog wygłasza tak doskonale, że zaciera wszystkie wrażenia z całego spektaklu. Nie przypominam sobie aktora, może poza Holoubkiem, który tak genialnie potrafi mówić wiersz. Krzysztof Kolberger grał jak nawiedzony, czerpiąc z pokładów aktorskiej sztuki kruszec najcenniejszy. By najszczerzej oklaskiwać Widma, wystarczyło tylko kazać mówić Kolbergerowi ów monolog. Poprzedzające go prawie półtoragodzinne przedstawienie było nazbyt długą uwerturą.”