Bogusław Brelik Lord Jim, „Zwierciadło” nr 13 z dn. 25 marca 1976
„Po wystawionej z sukcesem – w roku 1969 – Tragedyji albo Rzeczy o Janie i Herodzie Romualda Twardowskiego, Teatr Wielki w Łodzi wystąpił z kolejną sceniczną prapremierą dzieła tego znanego i cenionego kompozytora: w lutym odbyło się pierwsze przedstawienie dramatu muzycznego Lord Jim z librettem kompozytora, opartym na motywach powieści Josepha Conrada-Korzeniowskiego. (…)
To bez wątpienia najlepsze i najdojrzalsze artystycznie dzieło sceniczne Twardowskiego. Korzystając z talentu dramaturgicznego, kompozytor ten – z bardzo dobrymi rezultatami – sam pisze libretta swoich dzieł teatralnych. Lord Jim jest dramatem muzycznym wyróżniającym się znakomicie wyważonymi proporcjami napięć i kulminacji zarówno w muzyce jak i w przebiegu dramatycznym. Mimo iż kompozytor korzysta z bardzo bogatych, współczesnych i nowoczesnych środków wyrazu, Lord Jim nie jest dziełem trudnym w odbiorze: technika kompozytorska podporządkowana została dramaturgii utworu tak przekonywająco, iż wydaje się, że po prostu żadnej z sytuacji scenicznych nie można było wyrazić innymi środkami. Nonsensem byłoby konfrontowanie dramatu muzycznego z powieścią Conrada. Powstało dzieło nowe, autonomiczne i po prostu bardzo dobre.
Choć może nieco zbyt dużo czasu upłynęło od ukończenia dzieła do prapremiery w roku 1976 – przyznać trzeba, że do realizacji Lorda Jima Teatr Wielki w Łodzi przygotował się bardzo starannie. Do współpracy zaproszono kierownika artystycznego Teatru Wielkiego w Warszawie – Antoniego Wicherka, który sprawował kierownictwo muzyczne spektaklu i prowadził przedstawienie premierowe. Reżyserię objęła Maria Fołtyn, oprawę scenograficzną przygotował Marian Kołodziej, choreografię – Teresa Kujawa. Chór pracował pod kierownictwem Zbigniewa Pawelca.
Romuald Twardowski napisał, że jego Lord Jim wyraźnie dzieli się na dwie części, z których pierwszą stanowią sceny sądu i poznania Marlowa, drugą – rodzajowa akcja w Patusanie. Zarówno reżyser jak scenograf okazali się niesłychanie lojalni wobec autora, który – jak na autora przystało – ma nie bardzo chyba obiektywny są o swoim nowym dziele. Nie jest aż tak źle jak sugeruje to w swoim artykule kompozytor. Owe „dwie części” wynikają organicznie z przebiegu akcji dramatycznej i nie rozbijają bynajmniej budowy utworu, skonstruowanego jednolicie i konsekwentnie pod względem stylistycznym. Gdyby więc realizatorzy zechcieli zapomnieć o sugerowanym przez kompozytora podziale dramatu i „rodzajowości” części drugiej, spektakl – nie podporządkowany dwu różnym konwencjom inscenizacyjnym – byłby bardziej jeszcze zwarty i jeszcze piękniejszy. Znakomite interludia orkiestrowe konsekwentnie uzupełniałyby wówczas akcję dramatyczną, nie ograniczając się jedynie – jak było to w pierwszej części spektaklu – do roli „muzyki na czas zmiany dekoracji”.
Nie ulega (dla mnie) wątpliwości, że malowniczość drugiej części akcji Lorda Jima nie zmusza realizatorów do sięgania po środki inscenizacyjne skutecznie wypróbowane w Aidzie. A właśnie z najgorszych tradycji inscenizacyjnych Aidy bierze swój rodowód, obca zarówno muzyce jak spektaklowi, choreografia Teresy Kujawy. Dwie, krótkie na szczęście i bardzo naiwne, wstawki baletowe są jedynym kompletnym nieporozumieniem artystycznym tego przedstawienia. Błąd ten bardzo łatwo zresztą usunąć.
Nie wątpię również, że kompozytor opracuje raz jeszcze, przed kolejną premierą swego dzieła, postać Tanili, której zadaniem jest wprowadzenie wątku miłosnego, a w pewnym stopniu również uzasadnienie konfliktu finałowego. Delfina Ambroziak partię swoją zaśpiewała bardzo dobrze. Roli tej, mimo wysiłków śpiewaczki i reżysera, dobrze zagrać jednak nie można: brakuje w niej materiału na budowę postaci scenicznej.
Dużym sukcesem Teatru Wielkiego w Łodzi okazało się pozyskanie śpiewaka o bogatym i pięknym głosie tenorowym – Franciszka Przestrzelskiego, któremu bardzo słusznie powierzono tytułową rolę Jima: ten młody i bardzo utalentowany artysta zaśpiewał ją znakomicie, ale… W niezmiernie efektownej, pełnej ekspresji i bardzo trudnej partii Lorda Jima wiele jest elementów grożących sforsowaniem głosu. Niebezpieczeństwa te dają znać o sobie już w tej chwili.
Wydaje mi się, że nieco mniej autonomicznymi kryteriami dramatu muzycznego powinien się kierować w przyszłości reżyser, budujący sceniczną postać Lorda Jima, której narzucona została zbyt wybujała ekspresja, pozostająca w całkowitej sprzeczności z charakterystyką tej postaci w dziele Conrada. Przypomnijmy, że Jim zafascynował Marlowa swoim niezwykłym chłodem, powściągliwością i całkowitą obojętnością w sądzie. Myślę, że w rysunku głównej postaci warto było pozostać wiernym wielkiemu pisarzowi. A skoro wspomnieliśmy już Marlowa – dodajmy, że Antoni Majak swoją elegancką i pełną kultury grą aktorską stworzył w tej roli znakomitą kreację.
Długa jest lista wykonawców łódzkiej prapremiery: trudno jednak nie wspomnieć bodaj, że przekonywającą grą aktorską i znakomitym śpiewem wyróżnili się szczególnie: Zdzisław Krzywicki (Cornelius), Ryszard Mielniczuk (Prokurator), Tomasz Fitas (Sędzia I), Jerzy Rynkiewicz (Muezzin) i Władysław Malczewski (Doramin). Pięknie brzmiał również chór. Szkoda jedynie, że tylko dla chóru męskiego Maria Fołtyn znalazła trafne sytuacje, bardzo dobrze poprowadzone również pod względem aktorskim.
Każda prapremiera rządzi się swoim szczególnym prawem: obciąża ono realizatorów niesłychaną odpowiedzialnością za dalsze losy nowego dzieła. Jestem przekonany, że i Maria Fołtyn, i Marian Kołodziej, i Antoni Wicherek, który znakomicie prowadził orkiestrę, solistów i chóry – oddali wielką przysługę nowemu dziełu scenicznemu Romualda Twardowskiego.
Przedstawienie jest efektowne i przystępne – bez wątpienia polubią je wszyscy widzowie. Warto więc chyba wierzyć, że Lord Jim trafi również na sceny innych naszych teatrów operowych. Ten nowy polski utwór zasługuje w pełni na jak najszersze zainteresowanie.”