Z prasy

Lucjan Kydryński W Teatrze Wielkim w Łodzi: Lord Jim śpiewa!..., „Przekrój” z dn. 28 marca 1976

Lord Jim Conrada jako opera?! Jechałem na ten spektakl z nadzieją i niepokojem. Z nadzieją, że wspaniała Conradowska proza zyska właściwy odpowiednik muzyczny, że dramat Jima nie zatraci w scenicznej obudowie swej nad wyraz subtelnej tkanki. Ostatecznie ta nowa polska opera jest przecież dziełem sprawdzonego już na operowych i baletowych scenach kompozytora – Romualda Twardowskiego, a w dodatku jeszcze na długo przed premierą, w roku 1973, zyskała Grand Prix dorocznego konkursu kompozytorskiego w Monaco…

Niepokój wywoływała świadomość trudów jakie podjął Twardowski; Conrad wydaje się bowiem pisarzem szczególnie niebezpiecznym do przekładania – tak na język teatru, jak tym bardziej sceny muzycznej. Było już wprawdzie Jutro – jednoaktowa opera Bairda z roku 1966, lecz oparta na tekście stosunkowo mniej „Conradowskim” niż najbardziej znane dzieła świetnego pisarza, natomiast Jim? Chodziły słuchy, że zamierzał zaadaptować go na scenę Dejmek – w 50-lecie śmierci Conrada (1974) – ale porzucił ten zamiar, nie mogąc znaleźć koncepcji w pełni przekonującej i trafnej. A więc?

Na podstawie spektaklu będącego końcowym efektem jego pracy, myślę, że Twardowski miał pełne prawo ufać w swój talent kompozytorski i wierzyć, że odnajdzie muzyczny ekwiwalent konfliktów i atmosfery Lorda Jima. Jego muzyka, rozsądnie „nowa”, operuje nowymi środkami wyrazu tak, by nie zatracić kontaktu ze słuchaczem, jest stosunkowo łatwa w percepcji, chociaż trudna dla wykonawców. Podobnie jak w Jutrze Bairda czy w Diabłach Pendereckiego, tak i tutaj wiele jest parlanda; niekiedy bowiem śpiewany zamiast mówiony monolog czy dialog zniszczyłby dramatyzm sytuacji, rozwodnił myśl, zabił styl utworu. Jest w muzyce Jima coś z „ilustracji muzycznej” dla teatru czy filmu, lecz ilustracji świetnie oddającej klimat sytuacji jakiej towarzyszy. I tak – bodaj najciekawszym i najpiękniejszym muzycznie (zresztą i wizualnie) obrazem o wielkiej sile wyrazu jest pierwszy: burza na morzu, podczas której tonie „Patna”. (…)

Teatr Wielki w Łodzi zrobił wszystko, aby zapewnić prapremierze Lorda Jima znakomitą oprawę. Kierownictwo muzyczne objął Antoni Wicherek (kierownik artystyczny warszawskiego Teatru Wielkiego) i poprowadził orkiestrę bardzo sprawnie, reżyserowała Maria Fołtyn – doskonale rozgrywając szczególnie sceny zbiorowe (zatonięcie „Patny”!), wspaniałą scenografię zaprojektował Marian Kołodziej.

Śpiewakom zadał Twardowski bardzo trudne, a mało wdzięczne zadania, niemniej Franciszek Przestrzelski (Jim), Delfina Ambroziak (Tanila) i Władysław Malczewski (Doramin), wywiązali się z nich (i wokalnie i aktorsko, co bardzo tutaj istotne!) znakomicie! Marlowem (rola mówiona) był Antoni Majak.

W sumie – mimo niedostatków libretta – jest to premiera o niewątpliwym znaczeniu. W stale jeszcze dość wątłej naszej twórczości operowej – ważny głos, godny wysłuchania również w innych ośrodkach kulturalnych, poza Łodzią, bardzo atrakcyjny dla szerokiego odbiorcy.”