Jacek Marczyński Kto jest kmieciem, kto rycerzem?, „Rzeczpospolita” nr 74 z dn. 29 marca 1993
„Czy miał rację Richard Wagner nakazując, by Parsifal był wykonywany tylko w Bayreuth? Premiera w Teatrze Wielkim dowodzi, iż nie był to wybryk kompozytora. Uroczyste misterium sceniczne, jak nazwał on Parsifala, wymaga rzeczywiście szczególnego nastroju i szczególnych warunków scenicznych.
Inscenizatorzy z Niemiec – Klaus Wagner i Thomas Pekny – wystawili Parsifala w Warszawie zgodnie z obowiązującymi w świecie, regułami wagnerowskimi. Akcja dzieje się w bliżej nie określonym czasie. Rycerze św. Graala przypominają, co prawda, feudalnych chłopów, ale za to dziewczęta-kwiaty kuszą tytułowego bohatera w sposób znany bywalcom hamburskiej dzielnicy rozkoszy St. Pauli. Splot rusztowań przedstawiający świątynię św. Graala przywodzi na myśl średniowieczne budowle, ale może też wyobrażać nasz świat po wielkiej katastrofie, a rycerze przybywający na obrzędy to może my sami pragnący oczyścić się z grzechu. Tak się dzisiaj wystawia Wagnera, w jego świecie mitów i legend dopatrując się współczesnych odniesień...
Niestety, ten trop nie pasuje do Parsifala, gdyż akurat on jest mocno osadzony w średniowiecznych realiach i na dodatek Wagner obficie czerpie z religii, w symbolice jej obrzędów dostrzegając tworzywo dla swego scenicznego dramatu o wątłej akcji. Co więcej, z religijnego obrządku wziął on nie tylko teatralną zewnętrzność, ale mistyczną tajemniczość i wielkie skupienie wewnętrzne. Tego wszystkiego właśnie zabrakło w inscenizacji Klausa Wagnera pozbawionej całkowicie misteryjnego charakteru. Sprowadził on Parsifala do poziomu prostej bajki o nieszczęśliwych, prostych kmieciach cierpiących z nieznanego powodu, a którym wybawienie niesie młody rycerz. Tymczasem w oryginale nawet w warstwie fabularnej rzecz się przedstawia zupełnie inaczej. To rycerzom wybawienie przynosi ktoś prosty, ale czysty i niewinny.
Na szczęście u Richarda Wagnera wszystko to jest także w muzyce. Teatr Wielki, któremu dyrekcja narzuciła w tym sezonie wyjątkowe tempo pracy, co zaowocowało artystycznymi wzlotami, ale i wpadkami, interpretacją Parsifala udowodnił, że jest zespołem na europejskim poziomie. Dotyczy to przede wszystkim orkiestry i chóru. Dawno nikt nie osiągnął tu takiego zespolenia muzycznego jak Antoni Wicherek. Pewna ostrość brzmienia instrumentów blaszanych była równoważona precyzją i finezją skrzypiec, a co najistotniejsze – w całej interpretacji była dostrzegalna przemyślana koncepcja całości. Od rozbudowanego wstępu do pięknego finału finezyjnie wykonanego po 5 godzinach spektaklu. Równie perfekcyjnie Bogdan Gola przygotował chóry, którym Wagner przypisał rozliczne i skomplikowane zadania.
Obsada warszawskiego Parsifala jest polska, choć na premierę ściągnięto posiłki ze świata. Okazało się jednak, że po takiej mobilizacji dysponujemy dobrym zestawem śpiewaków wagnerowskich. Począwszy od ról drobniejszych (Mieczysław Milun –Titurel, Ryszard Morka – Klingsor), a skończywszy na partiach najtrudniejszych. Olbrzymią rolę Gurnemanza wziął na siebie dawno nie oglądany w Warszawie, a dysponujący pięknym basem Włodzimierz Zalewski. Hanna Lisowska znana z interpretacji wagnerowskich w wielu teatrach świata wystąpiła jako Kundry. To najbardziej skomplikowana postać kobieca u Wagnera, wymagająca zarówno liryzmu, jak i drapieżności, co odnajdujemy w śpiewie Lisowskiej. Na dodatek posiada ona tę cenną umiejętność, że nawet w chwilach spadku napięcia akcji, swą interpretacją przykuwa uwagę widzów. Odkryciem dla warszawskiej publiczności były dwa pozostałe nazwiska. Zenon Kosnowski (Amfortas) od lat związany z Düsseldorfem, okazał się świetnym barytonem dramatycznym, dobrze czującym Wagnera, a młody polski tenor z Wiednia, Grzegorz Caban nadspodziewanie swobodnie poradził sobie z rolą tytułową. Był nie tylko partnerem dla gwiazdy – Hanny Lisowskiej, ale poprzez swą młodość i wdzięk sceniczny dodał znaczenia Parsifalowi, nadrabiając braki reżysera, który nie bardzo wiedział, co z tym bohaterem począć.”