Barbara Henkel Nie tylko król jest nagi, „Kobieta i Życie” nr 50 z dn. 18 grudnia 1993
„Wybuchnie skandal, czy też Król Ubu zatriumfuje? Na dwoje łódzka opinia wróżyła przed polską prapremierą opery buffo Krzysztofa Pendereckiego. Zza kulis dochodziły ekscytujące plotki, że Franciszek Byk-Starowieyski terroryzuje artystów, nakłania do obnażania ciał. A przecież oni nie są kulturystami, więc po co się tak odkrywać publicznie.
Scenograf nawymyślał łódzkim artystkom od purytanek. Niech pani sobie wyobrazi, że w pewnym momencie wytoczyło się zza kulis stado pań z ludu siedemnastowiecznego w biustonoszach! Zdumiewające jest to przywiązanie do bielizny. Wie pani, po czym Grecy poznawali barbarzyńców? Bo nie umieli czytać i pisać, i zawsze chodzili ubrani.
Do kompromisu doszło dzięki sztucznym akcesoriom, którymi oporni się wsparli, co ucieszyło właścicieli sex shopów, bo zwiększył się ruch w interesie. Ubica – Vita Nikołajenko z Sankt Petersburga, nie miała jednak zahamowań i przezroczysta szata ujawniała jej naturalne wdzięki.
Po odsłonięciu kurtyny, na co czekała z zapartym tchem widownia Teatru Wielkiego miasta Łodzi – wprost nabita – ukazała się dynamiczna kompozycja ludzkich sylwetek o bujnych kształtach. Na tle skłębionych ciał (charakterystyczny wątek w twórczości tego artysty) rozegrała się scena łóżkowa, akt erotyczny Ubu z Ubicą, dosadny i bardzo zabawny.
I tak od pierwszego momentu zostaliśmy wprowadzeni w groteskowy świat, który przedstawił w swojej głośnej sztuce Alfred Jarry. Ona to stała się podnietą do stworzenia opery. Przy czym Penderecki podpisuje się pod Królem Ubu nie tylko jako kompozytor, ale i współautor (obok Jerzego Jarockiego) libretta.
Muzyka jest świadomym pastiszem. Odwołuje się do doświadczeń opery buffo XVIII i XIX wieku, a także współczesnych musicali. Kompozytor korzysta, oczywiście, tylko z inspiracji, aby wyrazić te różne style swoim własnym współczesnym językiem muzycznym, bardzo atrakcyjnym dla ucha. Zaskakuje bogactwem brzmień, dynamiką, emocjami.
„W słuchaniu ta muzyka wydaje się najprostsza, ale do wykonania jest najtrudniejsza – powiedział mi dyrygent Antoni Wicherek. – Cały czas są ansamble. Wszyscy śpiewają na krzyż.”
Niektóre melodie mają wręcz charakter przebojów, że wspomnę o rytmicznym, synkopowanym marszu, który jako motyw przewodni przewija się przez operę, czy też o arii carów.
Król Ubu, napisany przez piętnastolatka, narobił w końcu XIX wieku wiele hałasu. Nie tylko ze względu na słowo „gówno”. Jarry dobrał się ostro do mentalności mieszczuchów; brzydkich skłonności, żądzy władzy, pazerności, lubieżności, nieobliczalności postępowania. Nie tylko król jest nagi, ale i jego poddani.
W dodatku ta cała historia rządów w państwie Ubu (sama nazwa była smakowitym kąskiem; stała się źródłem wielu dowcipów w minionych czasach) została napisana w sposób nowatorski, dawała przedsmak nadciągającego surrealizmu.
Opera Pendereckiego prowokuje do zabawy w formę, z czego skorzystali w sposób bardzo udany inscenizatorzy w Łodzi. Radość oglądania i słuchania rośnie, gdy scena po scenie komponuje się jako integralna całość muzyczno-plastyczno-aktorska. Niby proste w formie, ale jakże wyrafinowane kostiumy, narzucają bohaterom, a raczej antybohaterom, sposób poruszania się, określają wyraziście kto jest kim.
Jak w surrealistycznym śnie przesuwają się armia rosyjska i polska, bojarzy, lud, szlachta, sędziowie, zarządcy finansowi, wszystkie stany. Akcja toczy się wartko wokół malowniczego wzgórza, ulegającego na naszych oczach różnym przeistoczeniom.
Lech Majewski (wychowanek łódzkiej szkoły filmowej, działający w Los Angeles) zadebiutował jako reżyser operowy i dokonał przełomu. Śpiewacy wyzbyli się konwencjonalnych gestów, banalnych operowych kroków i chwytów. Zasłużyli na pochwałę nie tylko za interpretację wokalną, ale i za ekspresję aktorską. Znakomita była Ubica. „Po doświadczeniach z Pendereckim, Carmen to będzie dla mnie małe piwo” – zawyrokowała Vita Nikołajenko.
Współpraca scenografa z reżyserem nie przebiegała łatwo – jak mi opowiedzieli obaj panowie, po wielu ukłonach na scenie. „Naparzaliśmy się z Lechem podczas prób” – powiedział Starowieyski. „Kłóciliśmy się ciągle – przytaknął Majewski. – I nawet teraz się kłócimy o szczękę konia (imponujące zwierzę), która pięknie 'chodziła', a Franek ją zlikwidował. Taka wspólna inscenizacja może się narodzić tylko ze starcia wielkich osobowości, które potrafią się jednak przeniknąć” – zaopiniował rzeźbiarz Adam Myjak, który zadedykował swoją wystawę w foyer Pendereckiemu, obchodzącemu hucznie – artystycznie –sześćdziesiąte urodziny.”